Czym jest to – To!

Poza miastem!
Jak już wiecie od jakiegoś czasu, mieszkam poza miastem, w stadninie koni.
W miejscu, gdzie nocą panuje cywilizacyjna cisza, w której nie pojawiają się żadne dźwięki.

Nie ma też świateł. Wieczorem gdy wychodzę z Zulą na spacer to mam ze sobą latarkę. No chyba, że jest pełnia lub blisko niej. Wówczas jest tak jasno i magicznie, że serce i nogi same rwą do nocnego wędrowania pod osłoną nieba.

Tak, z punku widzenia cywilizacji to nic tu nie ma. Tylko wiatr, pohukiwanie sów, skrzydła nietoperzy przecinające noc, ptaki budzące nagłym i przejmującym krzykiem, czasami rżenie koni, szelest liści, brzęczenie owadów, stonogi, pająki i dziesiątki innego robactwa, którego nie rozpoznaję.

Na początku myślałam, że będzie mi tutaj trudno. Za daleko od ludzi, od miasta, od knajpek, od tego, co znane. A tymczasem odkrywam, że zawsze wracam tu z przyjemnością, z taką ciepłą dobrotliwością w sercu.

Życie nabiera tutaj innego wymiaru, takiego podobnego trochę do tego z dzieciństwa, gdy czas potrafił się zatrzymać na całe długie minuty, a ja zatrzymywałam się razem z nim i siedząc na murku pod oknami domu doświadczałam stanu niedążenia. Stanu, gdy nic nie musi się wydarzać, gdyż wszystko już się wydarza. Że wystarczy tylko być.

I czuję jak bardzo to zmienia coś w moim wnętrzu.

Dziś rozmawiałam z moją księgową – najlepszą w świecie. Polecam! 🙂
Opowiadałam jej o pająkach w kątach, stonogach, o których w mieście zapomniałam, że są, o muchach i komarach, o zapachach ziemi i lasu, o zachodach słońca.

O wszystkim, co żywe i prawdziwe.

W pewnym momencie stwierdziła:  „My zapominamy, że TO tam cały czas jest”.
Przytaknęłam jej ochoczo z takim absolutnym poczucie, że tak, że zapominamy. Przywalone naszym tempem życia, hałasem, nadmiarem bodców, zdobywaniem, nieustannym pnięciem się do góry, zapominamy, że TO tam cały czas jest.

Zapominamy. W wirze codzienności tracimy z oczu coś, co istnieje, niezależnie od nas. Cały czas. Bez początku i bez końca. Przejawiające się w porach roku, w nocach i dniach, w zimnie i cieple. Pulsujące. Bezkresne.

Nie poczuje się tego w mieście. Nie odnajdzie w pośpiechu. Nie usłyszy w rozkrzyczanym tłumie. Nie uchwyci w świecie z betonu.
Ale zapach TEGO przyniesie wiatr bawiący się pośród łąk. Obraz TEGO można przez ułamek sekundy uchwycić w bezkresnym krajobrazie pagórkowatych wzniesień. Krzyk nocnego ptaka odnajdzie sobie drogę do serca i przebudzi na jedno mignięcie poczucie przynależności, w której znika poczucie rozdzielenie, tak straszne dla człowieka.

Kilka godzinn później, wracając z miasta do siebie, w myślach wróciłam do mojej rozmowy z Ewą i do jej zdania: „My zapominamy, ¿e TO tam ca³y czas jest”.

Z punku widzenia coachingowego powinnam ją zapytać o to czym dla niej jest to – TO. Nie zrobiłam tego. Przyjęłam za oczywiste, że wiem. Ona chyba też.

Dopiero wracając do domu, zadałam sobie to pytanie.
Co to właściwie znaczy? Co jest tym „TO”?

To pytanie wybrzmiało mi jak echo Tao Te Ching: “Tao, które można nazwać, nie jest prawdziwym Tao. To, co próbujemy uchwycić, ulatuje. A jednak pozostaje obecne – w ciszy, w oddechu, w szumie drzew, w rytmie natury”.

Co to jest to „TO”?

Może nigdy nie znajdę słów. Ale kiedy siedzę w ciszy i patrzę – wiem, że ONO jest. Kiedy siedzę w ciszy i pozwalam wszystkiemu być, sama usuwając się na drugi plan, bez tego całego cywilizacyjnego jazgotu, stwarzam przestrzeń, w której mam szansę POCZUĆ.

To trochę tak jak z bojaźliwym zwierzątkiem, które chowa się głęboko pod naporem hałasu, bieganiny, aktywności, ale gdy będzie się cierpliwie w ciszy czekało, pokaże nam przez moment swój pyszczek.

Czym jest to – „TO”?
Czy każdy z nas może usłyszeć inną odpowiedź?

Share