KASZTAN W ŚRODKU LATA
Wczoraj podczas spaceru z Zulą znalazłam…kasztana! Tego niecnego świadka jesieni.
Już! A to dopiero koniec lipca.
Moja nieżyjąca już siostra Grażyna każdego maja mantrowała to swoje okropne – już niedługo jesień. Ja za każdym razem oburzałam się na to stwierdzenie, co ona ripostowała tym swoim – ani się obejrzysz i przyznasz mi rację.
Coś w tym jest. W tym czasie. Jakiś on taki nie do końca mierzalny jest. Niby miesiące mają tę samą określoną liczbę dni, te zaś składają się z tej samej ilości godzin, minut, sekund; a jednak czas nie dla wszystkich swoich składowych jest tak samo łaskawy. Zimą potrafi rozciągać się niczym gumka w majtkach. Latem ściska się i chce zamknąć w jednej minucie.
Więc ten kasztan tak jakoś mnie mocno sfrustrował. Ja ciągle jeszcze nie weszłam w lato. Nie zdążyłam się nim zmęczyć. Nie zdążyłam poczuć, że już można popływać w jeziorze. Jeszcze nie było tych nocy, co tak pachną, że nie da się zasnąć. Że czas sałatek, czereśni i zielonych jabłek to jeszcze za chwilę, a tu TAKI KASZTAN! Leży sobie i mówi: “Już czas. Jesień puka w płachtę namiotu. Wyprasza wszystkich swoim chłodem.”
Swoją drogą uwielbiam kasztany, te ich lśniące brązowe brzuszki. Zbieranie ich zawsze było dla mnie wielkim rytuałem. Nie musiałam ich zabierać do domu. Wystarczyło samo zbieranie. O jest tam, i jeszcze jeden, i ten tłuściutki jeszcze w swojej zielonej kolczastej koszulce; i ten któremu skórka już pękła ukazując błyszczący okrągludki brzuszek.
Byłam fanatyczną zbieraczką kasztanów. Nawet wtedy, gdy skończyłam trzydzieści, czterdzieści lat…nie mogłam im się oprzeć. Uwolniła mnie dopiero od tego chorobliwego zbieractwa Kasztanowa Nauczycielka, która pewnej jesieni stanęła na mojej drodze.
KASZTANOWA LEKCJA POKORY
Nauczycielka miała 10 lat, dwa warkoczyki i szybkość w zbieraniu kasztanów, której pozazdrościłby jej każdy wiewiórczy mistrz lasu.
Patrząc jak szybko zmiata mi te kasztany spod nóg pomyślałam, że chyba szlak mnie zaraz trafi. Tam na miejscu. Nie miałam przy niej żadnych szans. Trzymając w ręku te kilka sztuk, które znalazłam przed jej pojawieniem się, pozwoliłam sobie na coś strasznego. Mianowicie, w duchu źle pomyślałam o tym dziecku. Byłam na nią wściekła. Walczyła we mnie myśl, że przecież dzieci i kasztany to jakoś bardziej trafna para niż dorosłe kobiety, no chyba, że te zbierają je jako remedium na reumatyzm, którego nie miałam. Tę myśl zaraz przeganiała druga – to moje kasztany! Byłam tu pierwsza!
Moja furia rosła wprost proporcjonalnie do ilości kasztanów, jaką zebrała dziewczynka, która żeby je pomieścić musiała zawinąć brzeg bluzeczki by w tym wgłębieniu ukryć swój skarb.
“TO DLA PANI”
Gdy już nie było na ziemi ani jednego kasztana, dziewczynka podeszła do mnie i wyciągając swoją zdobycz w moim kierunku, powiedział: Proszę, to dla pani.
Słyszycie i widzicie to? “Proszę, to dla Pani!”
Właściwie ta historia mogłaby zakończyć się w tym miejscu i pozwolę jej na to. Dodam jedynie, że przyjęłam z pokorą kasztany i tę lekcję, którą z nimi otrzymałam. Od tego czasu jeśli zdarzy mi się zbierać kasztany to tylko wówczas, gdy mam je komu oddać, mówiąc: Proszę, to dla Ciebie.



